Dzięki postępowi nauki ostra białaczka szpikowa może być leczona coraz lepiej

Ostra białaczka szpikowa (AML) to jeden z najbardziej agresywnych nowotworów układu krwiotwórczego. Jednak dzięki postępowi nauki w ostatniej dekadzie znacznie wydłużyło się przeżycie pacjentów, którzy na nią cierpią – ocenia hematoonkolog prof. Agnieszka Wierzbowska.

Prof. Agnieszka Wierzbowska, kierownik Katedry i Kliniki Hematologii Uniwersytetu Medycznego w Łodzi przypomniała, że ostra białaczka szpikowa (AML) jest uważana za jeden z najbardziej agresywnych nowotworów krwi. „Nieleczona choroba prowadzi do zgonu w ciągu 4-6 tygodni. Dlatego nie mamy za dużo czasu na włączenie skutecznego leczenia” – wyjaśniła specjalistka.

Podkreśliła, że w przypadku AML komórki zmienione nowotworowo bardzo szybko się namnażają i bardzo agresywnie naciekają szpik kostny. „Prowadzi to do wyparcia prawidłowych układów krwiotwórczych dla krwinek czerwonych, białych, płytek krwi” – wyjaśniła hematoonkolog. W konsekwencji u pacjenta zaczyna brakować prawidłowych granulocytów, komórek odporności odpowiedzialnych za walkę z infekcjami, krwinek czerwonych (erytrocytów) oraz płytek krwi. Dlatego chorzy na AML mają skłonność do infekcji, rozwijają się u nich objawy typowe dla niedokrwistości, takie jak szybko postępujące osłabienie męczliwość, obniżona tolerancja wysiłku oraz zaburzenia krzepnięcia krwi (objawy skazy krwotocznej) związane z niedoborem płytek krwi.

Prof. Wierzbowska zaznaczyła, że dopóki nie pojawią się objawy skazy krwotocznej, objawy AML i innych ostrych białaczek są często bagatelizowane przez pacjentów i lekarzy. „W okresie jesienno-zimowym co drugi pacjent zgłasza się z infekcją i gorszą tolerancją wysiłku. Ale chory na białaczkę bardzo szybko do lekarza wróci, ze względu na dynamiczną progresję objawów” – wyjaśniła specjalistka.

Podkreśliła, że pierwszym badaniem, które może wykazać, iż pacjent ma AML, jest morfologia. Diagnostykę pogłębioną może prowadzić każdy ośrodek hematologiczny, nawet mały. Inaczej jest jednak z leczeniem tej białaczki, zastrzegła hematolog. „Ostre białaczki to trudne do leczenia nowotwory, dlatego powinny być leczone w ośrodkach o najwyższym stopniu referencyjności” – wyjaśniła.

Specjalista podkreśliła, że dzięki rozwojowi nauki i medycyny czas przeżycia chorych na AML znacznie się wydłużył. Przypomniała, że w XIX wieku białaczki leczono arszenikiem, w połowie XX w. zaczęto stosować leki cytostatyczne (chemioterapię), a od lat 70. XX wieku polichemioterapię, czyli chemioterapię bazująca na kilku lekach cytostatycznych, aby uzyskać maksymalny efekt terapeutyczny.

Na przestrzeni dekad postęp w leczeniu ostrych białaczek zachodził powoli. Około roku 2000 u połowy chorych można było uzyskać przeżycie pięcioletnie i dłuższe, ale dotyczyło to chorych młodszych. U chorych starszych po 60. roku życia, którzy nie mogli otrzymywać agresywnej chemioterapii, wyniki były niesatysfakcjonujące.

„Leczenie ostrej białaczki szpikowej było dużym wyzwaniem, niezaspokojoną potrzebą medyczną” – tłumaczyła prof. Wierzbowska. W jej ocenie zmiany nastąpiły dopiero w ciągu ostatniej dekady.

Przełom nastąpił dzięki rozwojowi metod biologii molekularnej i technologii służących sekwencjonowaniu genomu oraz oznaczaniu mutacji genów. „Ostra białaczka szpikowa była pierwszą chorobą, w której zsekwencjonowano cały genom. Praca na ten temat została opublikowana na łamach +Nature+ w 2008 r. Wtedy okazało się, że w zasadzie u większości chorych, u których niewidoczne były zmiany w konwencjonalnych badaniach cytogenetycznych, występują mutacje genetyczne” – tłumaczyła specjalistka. Podkreśliła, w AML jest kilkadziesiąt mutacji i odgrywają one istotną rolę w patogenezie tej choroby.

„Okazało się, że jednostka chorobowa, którą na podstawie objawów klinicznych traktowaliśmy jak jedną chorobę, pod względem genetycznym jest chorobą niezwykle zróżnicowaną. Dlatego trudno się dziwić, że jeden rodzaj leczenia, który stosowano u tych chorych, nie u wszystkich był jednakowo skuteczny” – powiedziała.

W jej ocenie poznanie biologii AML i zrozumienie, że chorzy z tą białaczką różnią się profilem genetycznym, pozwoliło tworzyć nowe leki, które mogą blokować szlaki sygnalizacyjne uruchomione w komórkach nowotworowych.

Dlatego obecnie kluczowa w diagnostyce uzupełniającej u pacjentów z rozpoznaną AML jest bardzo szeroko zakrojona analiza genetyczna, która wymaga sekwencjonowania nowej generacji (NGS). Zdaniem prof. Wierzbowskiej ma ona znaczenie nie tylko diagnostyczne, ale służy także do podejmowania decyzji, czy chory jest kandydatem do przeszczepienia szpiku, do zastosowania dostępnych dziś terapii celowanych molekularnie. Ponadto może służyć jako marker do oceny skuteczności leczenia.

Specjalistka oceniła, że szczegółowa analiza genetyczna w diagnostyce ostrych białaczek jest w Polsce nadal ogromnym wyzwaniem. Nie wszystkie ośrodki w kraju mają dostęp do tej metody, nie ma dobrego systemu refundowania tej technologii – wymieniała.

Zwróciła uwagę, że przy doborze terapii dla chorego na AML bierze się najpierw pod uwagę wiek pacjenta oraz jego stan ogólny i choroby współistniejące. Pacjenci w dobrej formie są kandydatami do leczenia intensywnego – do intensywnej chemioterapii z intencją wyleczenia. Chorzy w zaawansowanym wieku lub poważnymi chorobami dodatkowymi są kwalifikowani do mniej intensywnego leczenia, którego celem jest przedłużenie życia pacjenta w jak najlepszej jakości życia.

Drugim krokiem jest sprawdzenie, czy pacjent ma mutacje, które pozwalają zastosować u niego – oprócz chemioterapii – lek celowany molekularnie.

Jest to o tyle ważne, że obecnie w ramach programu lekowego dostępne są dla polskich pacjentów prawie wszystkie nowe opcje terapeutyczne, w tym np. gemtuzumab ozogamycyny, czy też wenetoklaks. Chorym z rozpoznaną mutacją FLT3 można podać w pierwszej linii leczenia midostaurynę, natomiast w przypadku nawrotu choroby – w drugiej linii gliterytynib, który w monoterapii wykazuje skuteczność w leczeniu, wymieniała specjalistka.

Co ważne gliterytynib jest skuteczny zarówno u chorych kwalifikujących się do intensywnej chemioterapii, jak i takich, którzy się do niej nie kwalifikują, mających nawrót po leczeniu lub oporność na leczenie pierwszej linii. Pacjenci z mutacją FLT3 są grupą o szczególnie złych rokowaniach. Dlatego diagnostyka molekularna i zastosowanie terapii celowanej to dla nich szansa na dłuższe życie. Dzięki intensywnej chemioterapii wspomaganej lekiem celowanym blisko 60 proc. ze złym rokowaniem może być poddanych przeszczepieniu komórek krwiotwórczych i osiągnąć wieloletnie przeżycie. Pacjenci z korzystnym rokowaniem uzyskują wieloletnie przeżycia nawet bez przeszczepienia.

„Obecnie przeszliśmy od ery, gdy jeden rodzaj leczenia był dla wszystkich, do ery leczenia spersonalizowanego. Już teraz wiemy, że jeden rodzaj chemioterapii nie jest jednakowo skuteczny u wszystkich chorych i że istnieje paląca potrzeba do personalizowania tego leczenia” – podsumowała hematoonkolog.

Źródło: Serwis Nauka w Polsce – naukawpolsce.pl

https://naukawpolsce.pl/aktualnosci/news%2C103806%2Cekspertka-dzieki-postepowi-nauki-ostra-bialaczka-szpikowa-moze-byc-leczona

Trwają prace nad polską matrycą detektorów dalekiej podczerwieni

Prace nad przyszłą polską matrycą detektorów dalekiej podczerwieni, której elementy będą przyjazne środowisku, a jednocześnie spełnią wymogi najbardziej zaawansowanych zastosowań, w tym militarnych, prowadzi Wojskowa Akademia Techniczna.

„Urządzenia termowizyjne, czy – precyzyjniej – kamery konstruowane w oparciu o matryce detektorów pracujących w długofalowym zakresie widma promieniowania podczerwonego (8-14 mikrometrów) pozwalają prowadzić obserwację otoczenia w ciemności, we mgle, dymie, a nawet deszczu i w odróżnieniu od noktowizorów nie wymagają żadnego oświetlenia. Przydają się także służbom policyjnym i wojskowym do wykrywania osób, m.in. nielegalnie przekraczających granicę” – wyjaśnia kierownik projektu płk prof. dr hab. inż. Małgorzata Kopytko, cytowana na stronie uczelni.

Na potrzeby matrycy dalekiej podczerwieni, na bazie półprzewodników z grupy AIIIBV opracowany zostanie detektor fotonowy. „Badania będą miały nie tylko duże znaczenie poznawcze, ale pozwolą na opracowanie w przyszłości pierwszej polskiej matrycy detektorów pracujących w długofalowym zakresie promieniowania podczerwonego i konstruowanych w oparciu o nie urządzeń termowizyjnych” – mówi prof. Kopytko.

Jak wyjaśnia, promieniowanie podczerwone jest emitowane przez wszystkie ciała. Jest to promieniowanie elektromagnetyczne niewidzialne dla ludzkiego oka, o długościach fal większych od długości fali światła czerwonego.

Matryca detektorów rejestruje promieniowanie podczerwone wysyłane przez ciała. Jeśli temperatura ciała jest niska, zakres długości fal promieniowania cieplnego wysyłanego przez to ciało znacznie wykracza poza przedział widziany dla ludzkiego oka. Promieniowanie cieplne może osiągać maksimum natężenia dla długości fal odpowiadającym promieniowaniu mikrofalowemu – przykładem jest promieniowanie reliktowe Wszechświata. Ciała o temperaturze zbliżonej do temperatury pokojowej emitują promieniowanie cieplne w zakresie dalekiej podczerwieni. Promieniowanie emitowane przez ciało ludzkie osiąga wartości szczytowe przy długości fali między 9 a 10 mikrometrów.

Badaczka dodaje, że najbardziej zaawansowane urządzenia obecnie bazują na technologii opartej o tellurek kadmowo-rtęciowy. Normy środowiskowe ograniczają jednak wykorzystanie metali ciężkich, takich jak rtęć, kadm i tellur. Alternatywę dla zakresu długofalowego podczerwieni mogą stanowić półprzewodniki z grupy AIIIBV w połączeniu z półprzewodnikami o szerokich przerwach energetycznych.

Dofinansowanie projektu „Międzypasmowy detektor kaskadowy z półprzewodników grupy AIIIBV na potrzeby matrycy dalekiej podczerwieni” w konkursie OPUS 26 wyniesie ponad 1,7 mln złotych.

Źródło: Serwis Nauka w Polsce – naukawpolsce.pl

https://naukawpolsce.pl/aktualnosci/news%2C103629%2Ctrwaja-prace-nad-polska-matryca-detektorow-dalekiej-podczerwieni.html

Krok po kroku – jak ludzie uczą roboty chodzić?

Aby roboty mogły chodzić z taką swobodą jak ludzie, trzeba pokonać wiele wyzwań, m.in. dotyczących programowania, badań materiałowych, zasilania. Problemy te podsumował w “Science Robotics” polski naukowiec dr inż. Krzysztof Walas.

Niektóre roboty – od mobilnego psa-robota SPOT po humanoidalnego Digit i biegającego Cassie – umieją już skakać, tańczyć i chodzić po nierównym terenie. Aby jednak roboty mogły się swobodnie poruszać, droga jest jeszcze daleka, pełna potknięć, wywrotek, upadków.

Wyzwania, z jakimi muszą mierzyć się ich twórcy, wyjaśnił dr inż. Krzysztof Walas, lider zespołu badawczego „Robotyka interakcji fizycznej” IDEAS NCBR z w publikacji w „Science Robotics.

Niedawno dr inż. Krzysztof Walas jako pierwszy Polak w historii został członkiem zarządu międzynarodowej sieci technologicznej Adra (AI, Data and Robotics Association) przy Komisji Europejskiej. Instytucja ta skupia swoje działania wokół sztucznej inteligencji, robotyki i danych.

Publikację polskiego badacza w Science Robotics streścilł IDEAS NCBR w przesłanym komunikacie.

WYZWANIE 1: PROGRAMOWANIE

Tworzenie oprogramowania dla robotów kroczących to trudne zadanie. Twórcy muszą wybierać między różnymi metodami uczenia maszynowego. Każdy taki wybór jest obarczony ryzykiem, ponieważ każda z metod ma nie tylko zalety, ale i wady.

A. Jednym z nich jest uczenie nadzorowane, które polega na tym, że robot „uczy się” na podstawie dużej ilości danych. Proces ten jest jednak stosunkowo powolny, ponieważ wymaga czasu na zebranie odpowiednio dużego zbioru danych, aby przynieść dobre wyniki.

B. Inną możliwością jest uczenie przez wzmocnienie, czyli robot uczy się metodą prób i błędów, podobnie jak dziecko uczące się chodzić. Nagradzany jest za poprawne rozwiązanie. Ta metoda, obecnie najczęściej stosowana, może prowadzić jednak do wielu błędów w fazie eksperymentalnej.

C. Inną aktualnie stosowaną metodą są impulsowe sieci neuronowe, które jeszcze lepiej naśladują sposób, w jaki działa ludzki mózg. Wyróżnia je szybkość i efektywność, ale są trudne do zaprogramowania.

Wybór odpowiedniego sposobu uczenia jest o tyle istotnym zadaniem: jeśli zastosuje się niewłaściwą metodę, robot będzie miał kłopoty z poruszaniem się.

WYZWANIE 2: POSZUKIWANIE ELASTYCZNEGO MATERIAŁU

Tradycyjnie roboty wykonuje się z metalów (np. aluminium), stopów (stal), oraz tworzyw sztucznych (plastik). Surowce te może i są wytrzymałe, ale nie tak elastyczne jak mięśnie i ścięgna. Dlatego inżynierowie zaczęli współpracować z naukowcami zajmującymi się materiałami, aby tworzyć nowe, bardziej elastyczne materiały, które mogą lepiej naśladować naturalne ruchy i funkcje ciała.

Przykładowo, naukowcy z Politechniki Poznańskiej rozwijają algorytmy sterowania robotem z elastycznym „kręgosłupem”. Dzięki zdolności do zmiany wygięcia kręgosłupa, robot może szybciej biegać, efektywniej zużywać energię oraz wspinać się na wyższe przeszkody.

Z kolei profesor Edward Chapman z United States Naval Academy pracuje nad sztucznymi mięśniami, które mogą kurczyć się i rozciągać jak prawdziwe. W przyszłości takie materiały mogą być używane nie tylko w robotach, ale także w protezach, pomagając ludziom odzyskać sprawność.

WYZWANIE 3: ZASILANIE

Ostatnią ważną kwestią jest brak optymalnego rozwiązania w zakresie zasilania.

Dotychczas większość robotów wykonujących spektakularne skoki czy salta (Atlas I) napędzana była systemami hydraulicznymi, które działają na zasadzie pompowania płynów pod ciśnieniem, dając robotom dużo siły przy małej masie siłownika, co jest przydatne przy zadaniach wymagających sprawności, jak szybki bieg czy noszenie ciężarów. Jednak są one skomplikowane i trudne w naprawie.

Główny wysiłek konstruktorów jest teraz skierowany na elektryczne systemy zasilania, cichsze i łatwiejsze w utrzymaniu, ale nie tak mocne i wymagające częstszego ładowania. Takie zasilanie ma np. humanoidalny robot Atlas II. Wciąż jednak brakuje optymalnego rozwiązania, które pozwoliłoby wykorzystać w pełni potencjał robotów, przy jednoczesnej optymalizacji napędu.

WYZWANIE 4: CO NAJPIERW, CO POTEM

Nauczenie robota chodzenia to żmudny, wieloetapowy proces. Na początku trzeba nauczyć robota poruszania stawami. Następnie robot musi opanować koordynowanie ruchów całego ciała, aby utrzymać równowagę podczas chodzenia. Kluczowym elementem jest nauczenie go tzw. percepcji reaktywnej, która pozwala robotowi reagować na zmiany w otoczeniu, np. pojawianie się przeszkód na drodze.

“Ważnym pojęciem jest tu “embodied intelligence”, czyli koncepcja, według której inteligencja wynika z interakcji umysłu z ciałem i środowiskiem, w którym się znajduje. W przypadku robotów oznacza to, że uczą się one i adaptują swoje zachowanie na podstawie danych sensorycznych i fizycznych reakcji na bodźce, co pozwala im lepiej wykonywać zadania w realnym świecie” – dodaje cytowany w komunikacie dr inż. Krzysztof Walas.

Z kolei na etapie koordynacji ruchów całego ciała wykorzystywany jest często centralny generator wzorców ruchu (CPG). To system, który naśladuje sposób, w jaki zwierzęta i ludzie automatycznie, bezrefleksyjnie kontrolują chód, co pozwala na bardziej płynne i naturalne ruchy robota.

“W naszych badaniach w IDEAS NCBR skupiamy się na aspekcie percepcji, w którym, wykorzystując metody uczenia maszynowego, uzyskujemy informacje o właściwościach fizycznych środowiska, w którym porusza się robot. Pozwala to na ulepszanie chodu oraz reagowanie na zmiany, takie jak tarcie podłoża albo jego twardość, tak aby robot mógł bezpiecznie chodzić w trudnych warunkach na przykład podczas misji ratowniczych” – opowiada dr inż. Krzysztof Walas.

WYZWANIE 5: BIOLOGIA CZY INŻYNIERIA?

Zaawansowane algorytmy i systemy sterowania pozwalają robotom na reagowanie na zmieniające się warunki otoczenia oraz na dynamiczne adaptowanie swojej postawy: zachowanie równowagi, odporność na nieoczekiwane zakłócenia, takie jak nagłe pchnięcia czy poślizgnięcia, koordynacja kończyn (często więcej niż dwóch).

„Naukowcy zastanawiają się, jak rozwiązać ten problem. Czy podążać (przyjętą od początku prac nad robotami) ścieżką naśladowania natury, czy zaufać wynalazkom inżynierii” – wskazuje Krzysztof Walas. I dodaje, że dzięki wynalazkom inżynieryjnym wyeliminować mogą pewne niedociągnięcia, które pozostawiła ewolucja.

Przykładem zmiany podejścia do technologii jest robot hybrydowy, który, w zależności od terenu, potrafi przełączać się między chodzeniem a jazdą kołową. Tak jest np. w przypadku robota ANYmal, który początkowo był zaprojektowany na wzór czworonogów, ale twórcy zdecydowali się na dodanie do niego kół. W naturze koła nie występują u żadnego zwierzęcia, jednak w świecie inżynierii taka kombinacja jest możliwa.

“Musimy pamiętać, że przyszłość robotyki kroczącej to nie tylko techniczne innowacje, ale również głębsze zrozumienie biologii i jej adaptacja do potrzeb inżynierii. Tylko dzięki ciągłemu dialogowi między tymi dwoma dziedzinami możemy spodziewać się powstania robotów, które będą w stanie nie tylko naśladować, ale i zwiększać możliwości człowieka” – podsumowuje naukowiec.

Źródło: Serwis Nauka w Polsce – naukawpolsce.pl

https://naukawpolsce.pl/aktualnosci/news%2C103454%2Ckrok-po-kroku-jak-ludzie-ucza-roboty-chodzic.html

Na uczelni medycznej powstała Pracownia Medycyny Pola Walki i Balistyki Sądowej

Ekspertyzy dotyczące ofiar postrzałów i wybuchów, specjalistyczne szkolenia z zakresu medycyny katastrof i pola walki oraz prowadzenie badań naukowych, związanych z tą tematyką – to główne zadania nowej jednostki, utworzonej na Uniwersytecie Medycznym we Wrocławiu.

Uczelnia poinformowała w przesłanym w poniedziałek komunikacie, że utworzona na niej Pracownia Medycyny Pola Walki i Balistyki Sądowej jest pierwszą tego typu w kraju, zorganizowaną na cywilnej (a nie wojskowej) uczelni. Znajduje się w strukturze Katedry Medycyny Sądowej UMW i prowadzi wspólną działalność z Centrum Symulacji Medycznej.

„Nowa pracownia łączy nasze dotychczasowe doświadczenia z zakresu balistyki sądowo-lekarskiej i medycyny pola walki. Rozwój tych kierunków jest dla nas oczywistą koniecznością, która nabrała nowego znaczenia w obliczu wojny tuż za naszą granicą. Chcemy jak najlepiej przygotować kadry medyczne do nadzwyczajnych zdarzeń, od katastrof, poprzez zamachy terrorystyczne, aż po wojnę. Uważamy to za powinność uczelni medycznej, zwłaszcza w obecnej sytuacji na Ukrainie” – powiedział kierujący jednostką dr hab. Tomasz Jurek, szef Katedry i Zakładu Medycyny Sądowej UMW.

Dodał, że jego pracownia współpracuje z Laboratorium Kryminalistycznym – Pracownią Badań Broni i Balistyki Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu, z Akademią Wojsk Lądowych im. gen. Tadeusza Kościuszki we Wrocławiu oraz Wojskowym Instytutem Techniki Inżynieryjnej im. prof. Józefa Kosackiego we Wrocławiu.

„Na bazie nowej pracowni zamierzamy poszerzać nasze działania o analizy dowodowe broni palnej, ale też ocenę skuteczności ochrony balistycznej żołnierza przed skutkami wybuchów i postrzałów co do nowych rozwiązań w tym zakresie” – powiedział.

Drugą płaszczyzną działania nowej jednostki jest medycyna pola walki. W tej dziedzinie, poza aspektem naukowym, Uniwersytet Medyczny we Wrocławiu nastawia się głównie na specjalistyczne szkolenia, adresowane do kadry medycznej (lekarze, ratownicy medyczni, pielęgniarki), służb ratowniczych i żołnierzy

„Będzie to niejako kontynuacja wieloletniego doświadczenia szefa pracowni. Dr hab. Tomasz Jurek, prof. UMW, od lat organizuje i prowadzi cieszące się wielkim uznaniem kursy i warsztaty z zakresu medycyny pola walki dla żołnierzy jednostek sił specjalnych i służb ratunkowych, współpracując m. in. z Jednostkami Wojskowymi Wojsk Specjalnych – NIL im. gen. bryg. Augusta Emila Fieldorfa Nila i Agat im. gen. dyw. Stefana Roweckiego Grota oraz organizacją pozarządową +W międzyczasie+ – grupą polskich medyków pola walki od 2014 r. ratującą życie rannych na froncie w Ukrainie” – czytamy w komunikacie.

Jak podano, zadania Pracowni Medycyny Pola Walki i Balistyki Sądowej związane są także z dydaktyką. „Obecnie trwają dyskusje nad wprowadzeniem do standardów kształcenia lekarzy i ratowników elementów medycyny pola walki. Wydaje się kwestią czasu, kiedy te zmiany wejdą w życie, a my chcemy być na to gotowi. W dzisiejszych burzliwych czasach musimy wyposażyć w tego typu umiejętności naszych studentów. I już to robimy” – powiedział prof. Jurek.

Podkreślił, że przykładem jest wysoko oceniany, praktyczny fakultet dla studentów Wydziału Lekarskiego „Obrażenia spowodowane działaniem broni palnej. Podstawy TCCC”. Na ratownictwie dr Paweł Gawłowski z Centrum Symulacji Medycznej prowadzi podobny przedmiot.

Planowany jest kolejny – „Procedury zabiegowe w przypadkach urazów w ratownictwie przedszpitalnym – elementy programów PHTLS (Prehospital Trauma Life Support) i TCCC (Tactical Combat Casualty Care)” oraz wprowadzany jest jako oferta dydaktyczno-komercyjna z Centrum Kształcenia Podyplomowego kurs „Procedury zabiegowe w medycznych czynnościach ratunkowych w warunkach przedszpitalnych (PHTLS, TCCC) – anatomia topograficzna i technika zabiegu”.

„W planach mamy nowe formy szkolenia z wykorzystaniem potencjału Centrum Symulacji Medycznej i jej pracowników – niezwykle doświadczonych nie tylko w nowoczesnych metodach dydaktycznych, ale również w sferze ratownictwa taktycznego” – powiedział prof. Jurek.

Źródło: Serwis Nauka w Polsce – naukawpolsce.pl

https://naukawpolsce.pl/aktualnosci/news%2C103344%2Cwroclaw-na-uczelni-medycznej-powstala-pracownia-medycyny-pola-walki-i