Strona główna Blog Strona 99

Osoby ze spektrum autyzmu mogą być idealnymi kandydatami do pracy w branży IT. W Polsce wskaźnik zatrudnienia wśród nich nie przekracza jednak 1 proc.

0

Osoby ze spektrum autyzmu i zespołem Aspergera – mimo pewnych deficytów w kontaktach społecznych – charakteryzują się umiejętnością analitycznego, logicznego myślenia. Mają dobrą pamięć do faktów i liczb, bardzo dobrze radzą sobie też w powtarzalnych pracach, które wymagają koncentracji i dokładności. – To czyni z nich prawie idealnych kandydatów dla branży IT – wskazuje Paweł Wojtyczka z firmy asperIT, która przygotowuje takie osoby do pracy w zawodzie testera oprogramowania. Jak podkreśla, na zachodzie Europy spółki technologiczne bardzo chętnie zatrudniają takich pracowników, a wskaźnik zatrudnienia wśród osób z Aspergerem i spektrum autyzmu sięga kilkunastu procent. W Polsce nadal nie przekracza on 1 proc.

– Dla osób z aspergerem i autyzmem rynek pracy w Polsce wygląda inaczej niż na Zachodzie. Tam bardziej rozwinięte są już firmy i spółki, które zatrudniają takie osoby w bardzo świadomy sposób. Są to firmy technologiczne, jak np. Microsoft czy SAP, które osiągają dzięki temu efekt synergii i rozwoju swoich zespołów pod kątem tego, co można osiągnąć, zatrudniając osoby neurotypowe i neuronietypowe. W Polsce ciągle do tego zmierzamy – mówi agencji Newseria Biznes Paweł Wojtyczka.

Autyzm uznaje się za jedno z najcięższych zaburzeń rozwojowych. Jak wskazuje Najwyższa Izba Kontroli, pojawia się najczęściej u dzieci przed trzecim rokiem życia i związany jest z nieprawidłowym funkcjonowaniem we wszystkich sferach: interakcji społecznych, komunikacji oraz zachowania. U dzieci z autyzmem może być diagnozowana dodatkowo niepełnosprawność intelektualna (od 50 do 75 proc. przypadków). Zespół Aspergera charakteryzuje się takimi samymi dysfunkcjami, ale osoby z tą niepełnosprawnością pozostają najczęściej w normie intelektualnej. Około 10 proc. tej populacji wykazuje specjalne zdolności.

Liczba osób z autyzmem i zespołem Aspergera jest w Polsce trudna do oszacowania. Jak zauważyła w ubiegłorocznym raporcie Najwyższa Izba Kontroli, nie ma dokładnych danych na ten temat, bo specyfika tych dysfunkcji została w pełni uwzględniona w systemie orzekania o niepełnosprawności dopiero od 2010 roku. Poza tym w Polsce te zaburzenia zaczęły być diagnozowane dopiero w latach 80. To powoduje, że liczba osób z rozpoznanym autyzmem czy zespołem Aspergera w wieku 40 lat i starszych jest niewielka, ale dane o liczbie przypadków nie odzwierciedlają rzeczywistości.

NIK wskazuje też, że przy odpowiednim wsparciu część osób z autyzmem lub zespołem Aspergera może podjąć zatrudnienie na rynku pracy i osiągnąć duży poziom samodzielności. W Polsce jednak tego brakuje – po zakończeniu edukacji osoby te nie mają gwarancji wsparcia, dostępu do rehabilitacji, która przygotowałaby ich do podjęcia zatrudnienia. To z kolei prowadzi do regresu i utraty umiejętności, a w konsekwencji często do wykluczenia społecznego. Widać to w statystykach na rynku pracy – wskaźnik zatrudnienia wśród takich osób nie przekracza 1 proc., podczas gdy krajach Europy Zachodniej sięga nawet kilkunastu procent.

– Osobom ze spektrum autyzmu generalnie trudno znaleźć pracę, ale tutaj trzeba jednak rozróżnić osoby tzw. wysokofunkcjonujące i niskofunkcjonujące – mówi prezes asperIT. – My w ramach asperIT skupiamy się przede wszystkim na pomocy osobom wysokofunkcjonującym, które mają większą szansę i możliwość znalezienia zatrudnienia. W przypadku osób niskofunkcjonujących jest to o wiele trudniejsze, a często wręcz niemożliwe.

Szansą na poprawę sytuacji osób z autyzmem i zespołem Aspergera na rynku pracy jest upowszechnienie się pracy zdalnej, które jest skutkiem ubocznym pandemii COVID-19. W przypadku osób z tymi zaburzeniami ten model współpracy sprawdza się zdecydowanie lepiej.

 Wynika to z faktu, że te osoby często mają problem z dojechaniem do miejsca pracy. W przypadku osób autystycznych niekoniecznie chodzi o ograniczenia fizyczne, ale o fakt, że one nie zawsze czują się dobrze, pracując w open space i spotykając codziennie mnóstwo ludzi. Dla nich często jest to nieefektywny sposób pracy. Dlatego praca z domu pomaga im w tym, aby osiągnąć dobre efekty i czuć się komfortowo – mówi Paweł Wojtyczka.

Jak zauważa, osoby ze spektrum autyzmu znajdują zatrudnienie w wielu różnych branżach. W aktywizacji społeczno-zawodowej takich ludzi w Polsce partycypują spółdzielnie socjalne.

– One pomagają zatrudniać tego typu osoby np. w drukarniach czy jako kelnerzy w restauracjach – mówi ekspert. – Nasza inicjatywa zamierza jednak do tego, aby mogły one pracować w branży, w której rzeczywiście świetnie się sprawdzają, czyli w IT.

Osoby ze spektrum autyzmu i zespołem Aspergera – mimo deficytów w kontaktach społecznych – mają kompetencje, które świetnie sprawdzają się w branży IT. Bardzo dobrze radzą sobie w pracach wymagających koncentracji i dokładności, opartych na powtarzalności, w których ceni się dobrą pamięć do faktów i liczb. Są też doskonałymi testerami, ponieważ charakteryzują się wytrwałością oraz umiejętnością analitycznego, logicznego myślenia.

– Pomagamy innym firmom i korporacjom w zatrudnianiu takich osób, w budowaniu całych procesów rekrutacji. W naszej spółce też zatrudniamy takich pracowników. Co ciekawe, zatrudniamy osoby, które mają 30–40 lat, i zdarza się, że jest to dopiero ich pierwsza praca. To też pokazuje, jak duży jest to problem – mówi prezes asperIT. – Takie osoby nie są gorsze pod kątem kompetencji, ale po prostu nikt wcześniej nie dał im szansy albo nie wiedział, jak z tego typu osobami pracować. Firmy nie potrafiły dotrzeć do tych osób, żeby one same potrafiły zaakceptować swoje ograniczenia. Natomiast kiedy potrafi się to zrobić, można zbudować świetny zespół złożony z superspecjalistów i jednocześnie pomagać ludziom.

asperIT to fundacja i spółka, która aktywizuje osoby ze spektrum autyzmu i zespołem Aspergera, przygotowując je do pracy w branży informatycznej, m.in. dzięki szkoleniom dostosowanym do ich potrzeb. Do tej pory przygotowała już ponad 40 osób ze spektrum autyzmu do pracy w zawodzie testera oprogramowania.

– Wzorem dla nas są firmy z Zachodu, np. niemiecki Auticon czy norweski Unicus. To są software house’y, które zatrudniają kilkadziesiąt, a czasem nawet kilkaset osób, z których 80–90 proc. to są osoby autystyczne. Te firmy specjalizują się w takich obszarach jak machine learning, sztuczna inteligencja, data mining, data science – i właśnie tą drogą chcemy iść. Szukamy tego typu specjalistów, którzy są osobami autystycznymi, a równocześnie mają ponadprzeciętne kompetencje w tym zakresie – mówi Paweł Wojtyczka.

Źródło: innowacje.newseria.pl

Skala nielegalnej inwigilacji nigdy nie była tak duża. Przed oprogramowaniem szpiegowskim nie da się w 100 procentach zabezpieczyć

Niedawno okazało się, że oprogramowanie szpiegowskie Pegasus było wykorzystywane do prowadzenia inwigilacji dziennikarzy, aktywistów, a nawet przywódców politycznych. To tylko kolejny dowód, że zaawansowane techniki szpiegowskie rozprzestrzeniają się szerzej i stanowią wyzwanie dla  prywatności i bezpieczeństwa w świecie online. Możliwość inwigilacji mają nie tylko rządy, lecz także małe grupy i pojedyncze osoby. – Skala szpiegowania nigdy nie była tak duża – ocenia Mirosław Maj, prezes Fundacji Bezpieczna Cyberprzestrzeń.

– Amnesty International opublikowało swój raport dotyczący inwigilacji różnych osób – m.in.  polityków i dziennikarzy – za pomocą oprogramowania Pegasus. Dla obserwatorów działań związanych z wykorzystywaniem różnych narzędzi technologicznych do inwigilowania, do dostosowania środków technicznych w prowadzeniu najróżniejszych operacji, nie jest to zaskoczenie – ocenia w rozmowie z agencją informacyjną Newseria Innowacje Mirosław Maj.

Amnesty International w lipcu poinformowało, że oprogramowanie szpiegowskie NSO Group, Pegasus, zostało wykorzystane do ułatwienia łamania praw człowieka na całym świecie na masową skalę.

– Dobrze, że są szczegółowe badania i możemy posługiwać się faktami. Oczywiście działanie tego typu oprogramowania i cała otoczka operacyjna z tym związana to szczegóły, które trudno w stu procentach potwierdzić – zaznacza prezes Fundacji Bezpieczna Cyberprzestrzeń.

Pegasus to złośliwe oprogramowanie, które infekuje iPhone’y i urządzenia z systemem Android, aby umożliwić operatorom narzędzia wydobywanie wiadomości, zdjęć i e-maili, nagrywanie rozmów i potajemne aktywowanie mikrofonów. Tymczasem dochodzenie przeprowadzone przez „Guardiana” i 16 innych organizacji medialnych wykazało powszechne nadużywanie tego oprogramowania, które według producenta miało być przeznaczone wyłącznie do użytku przeciwko przestępcom i terrorystom.

Od 2016 roku zainfekowanych oprogramowaniem zostało ok. 50 tys. numerów. Wśród klientów izraelskiej NSO znalazło się 10 państw – Azerbejdżan, Bahrajn, Kazachstan, Meksyk, Maroko, Rwanda, Arabia Saudyjska, Węgry, Indie oraz Zjednoczone Emiraty Arabskie. Na liście inwigilowanych znaleźli się m.in. dziennikarze „New York Timesa”, „Wall Street Journal”, Bloomberga, Al Jazeery, Radia Wolna Europa, „El Pais”, „Le Monde”, Reutersa, Associated Press i „The Economist”. „The Guardian” podaje, że część z nich została zamordowana, np. Cecilio Pineda Birto, niezależny dziennikarz z Meksyku, który ujawniał przypadki korupcji.

– Skala związana z inwigilacją albo stosowaniem środków technicznych do prowadzenia działań operacyjnych jest olbrzymia i dotyczy działania służb w co najmniej kilkudziesięciu krajach. Jeśli mówimy o tym zjawisku w kontekście zjawisk negatywnych, jak np. inwigilacja, nielegalne podsłuchiwania, działania na rzecz zwalczania np. politycznego pewnych grup, to skala też jest spora. Ale jest ograniczona w stosunku do niektórych państw, często związanych z różnymi reżimami, a przede wszystkim z niekontrolowanym użyciem tego typu środków – tłumaczy Mirosław Maj.

Sama firma NSO Group podaje, że sprzedaje produkty tylko wojskowym, organom ścigania i agencjom wywiadowczym w 40 krajach. Twierdzi też, że rygorystycznie sprawdza rejestry praw człowieka swoich klientów, zanim pozwoli im na użycie swoich narzędzi szpiegowskich. Zaprzecza, jakoby Pegasus mógł zostać użyty w innym celu.

– Oprogramowanie, które jest zaawansowane technicznie i służy służbom do tego, żeby zwalczać zjawiska nielegalne w danym kraju, musi być używane. Natomiast mogą następować spory natury politycznej, społecznej, tego, co uważamy za nielegalne, czy użycie czegoś przeciwko dziennikarzom w danym kraju powinno w ogóle wchodzić w rachubę. Zazwyczaj powinniśmy odpowiadać, że nie, bo często kojarzymy te przypadki z niedemokratycznymi krajami. Natomiast trzeba pamiętać, że takie oprogramowanie jak Pegasus może służyć do różnych celów, również do legalnych – zauważa prezes Fundacji Bezpieczna Cyberprzestrzeń.

Choć oprogramowanie izraelskiej firmy dostarcza wielu wrażliwych danych na temat użytkowników, już sam smartfon może być potężnym narzędziem do śledzenia. Może monitorować wszystko – lokalizację, nawyki, komunikację, na co użytkownik dobrowolnie, choć często nieświadomie, wyraża zgodę, instalując poszczególne aplikacje. Dlatego użytkownicy smartfonów powinni chronić przede wszystkim swoją prywatność. Ochrona przed takim oprogramowaniem jak Pegasus w zasadzie nie jest możliwa.

– Nie ma czegoś takiego jak stuprocentowe bezpieczeństwo. Można podjąć pewne działania związane z dbaniem o bezpieczeństwo swojego oprogramowania, np. co jakiś czas restartując system. Może się okazać np., że Pegasus nie radzi sobie z sytuacją, w której telefon zostanie ponownie uruchomiony. Niestety zła informacja jest taka, że przy determinacji osób wykorzystujących Pegasusa jesteśmy w trudnej sytuacji, choć nie beznadziejnej. Natomiast niezależnie od Pegasusa i tak powinniśmy chronić swoje telefony przed różnego rodzaju potencjalnymi naruszeniami z zewnątrz, również np. o charakterze ekonomicznym, żebyśmy nie tracili np. naszych środków w ramach bankowości elektronicznej – podkreśla Mirosław Maj.

Branża noclegowa w pandemii postawiła na obecność w sieci. Liczba wdrożeń cyfrowych narzędzi do rezerwacji wzrosła o ponad połowę

0

W sprzedaży ofert hotelowych i noclegowych już od kilku lat zachodzi rewolucja. Z rynku praktycznie zniknęły tabele z cenami i formularze zapytaniowe, a zastąpiły je intuicyjne cyfrowe systemy rezerwacyjne. Hotelarzom i właścicielom apartamentów pozwalają one zwiększyć dotarcie do klientów, którzy z kolei mogą szybko, w ciągu kilku minut, wybrać najlepszą dla siebie ofertę noclegu, dokonać płatności online i otrzymać potwierdzenie rezerwacji bez konieczności kontaktu z recepcją. Pandemia mocno zwiększyła popularność takich narzędzi: liczba wdrożeń systemów rezerwacyjnych jest w tej chwili 50 do nawet 70 proc. wyższa niż w poprzednich latach.

 W czasie pandemii część obiektów została zamknięta, ale niektóre branże – jak np. wynajem apartamentów czy agroturystyka – starały się dostosować do panujących restrykcji. Przykładowo, właściciele apartamentów pozwalali na pobyty biznesowe. Systemy rezerwacji online przynosiły im korzyści i stwarzały dodatkową szansę na to, żeby pozyskać gości w tym trudnym okresie. Klienci szukali rezerwacji w serwisach takich jak Booking.com, Airbnb czy poprzez stronę internetową. Właściciele obiektów, które nie były obecne w sieci, stracili tak naprawdę możliwość dotarcia do klientów – mówi agencji Newseria Biznes Damian Wizert, product manager w IAI.

Podczas COVID-19 szybka migracja do online’u okazała się warunkiem utrzymania działalności dla wielu firm. Badanie „Koronabilans MŚP” przeprowadzone na zlecenie KRD jeszcze w maju ub.r. pokazało, że już wtedy rozbudowę swoich kanałów w sieci planowało 42 proc. firm budowlanych i 40 proc. firm produkcyjnych, czyli branż, które wcześniej nawet nie były kojarzone z internetem i prowadziły głównie stacjonarną działalność.

Nie inaczej było też w przypadku branży hotelarskiej i noclegowej, która – po trzech lockdownach i ograniczeniach w działalności – okazała się jedną z najbardziej poszkodowanych przez koronawirusa. Uruchomiony przez Warsaw Enterprise Institute licznik strat lockdownowych oszacował, że przekroczyły  one 2,1 mld zł. Dlatego też wielu hotelarzy i właścicieli obiektów noclegowych w trudnych realiach postawiło na rozbudowę swoich kanałów online’owych i wdrożenie systemów rezerwacyjnych, aby zwiększyć swoje możliwości dotarcia do klientów .

– Systemy rezerwacyjne w czasie pandemii najchętniej wdrażali ci, którzy do tej pory nie byli obecni w sieci, ale chcieli mieć własną stronę internetową i pozyskiwać klientów z dodatkowych kanałów. W wielu przypadkach mieli wcześniej tylko jeden kanał, w którym prezentowali swoją ofertę, np. Booking.com, nie będąc obecnym w innych i nie mając własnej strony internetowej. Tym samym ograniczali sobie dostęp do potencjalnych gości. To był okres, w którym wiele osób zauważyło, że szeroka dostępność w sieci jest bardzo ważna – mówi Damian Wizert.

Systemy rezerwacyjne odpowiadają na potrzeby klientów, którzy są już przyzwyczajeni np. do rezerwowania biletów lotniczych czy zakupów online, a co za tym idzie także do wygodnego przeglądania i filtrowania ofert, szybkiego wyboru, kontroli ceny i płatności elektronicznej.

W przypadku hoteli i obiektów noclegowych system działa podobnie – jest wygodny i w pełni intuicyjny. Po wybraniu terminu pobytu automatycznie oferuje klientowi typ pokoju, dostępne promocje, rabaty i opcje dodatkowe. Następnie w ciągu kilku minut może on wybrać najlepszą dla siebie ofertę, dokonać płatności online i otrzymać potwierdzenie rezerwacji, bez konieczności kontaktu z recepcją.

 Taki system pozwala też wysłać blokadę do wszystkich innych kanałów, kiedy rezerwacja zostanie już dokonana. Tym samym nie ma możliwości overbookingu, czyli wielu rezerwacji na ten sam termin. Pozwala to zwiększyć zyski – podkreśla ekspert IAI, firmy oferującej system IdoBooking do obsługi rezerwacji.

Jak wskazuje, liczba wdrożeń takich systemów rezerwacyjnych jest w tej chwili 50 do nawet 70 proc. wyższa niż jeszcze przed pandemią. Zapotrzebowanie nadal nie słabnie, czemu sprzyja m.in. to, że w dobie koronawirusa wielu Polaków postanowiło zainwestować w nieruchomości i zainteresowało się najmem.

– To, co dla niektórych jest trudnym momentem, dla innych jest okazją do inwestycji. Szacuje się, że obecnie nawet ok. 50 proc. nowych nieruchomości jest nabywanych właśnie w celach inwestycyjnych. Na rynku pojawiły się więc osoby, które chciały wykorzystać ten czas, kupić nieruchomość i prowadzić najem krótko- lub średnioterminowy. Mogą to zlecić zarządcom lub robić to samodzielnie i wtedy właśnie korzystają z takich systemów rezerwacji, które kompleksowo upraszczają i pomagają w obsłudze – mówi Damian Wizert.

Systemy rezerwacyjne to część rewolucji, która w technologii sprzedaży ofert hotelowych zachodzi już od kilku lat. Z rynku praktycznie zniknęły już tabele z cenami i formularze zapytaniowe, a zastąpiły je właśnie takie cyfrowe narzędzia.

– Branża dąży do tego, żeby jak najbardziej ułatwić wynajem krótkoterminowy, zoptymalizować procesy. Myślę, że w przyszłości będzie coraz więcej serwisów oferujących wynajem krótko- i długoterminowy, które będą włączać kompleksowe systemy rezerwacyjne jako partnerów do swojej usługi. Niedawno rozmawiałem z naszym partnerem Google i być może w przyszłym roku będziemy mogli już wyszukiwać noclegi za pomocą ich wyszukiwarki – mówi product manager w IAI.

Po trzech lockdownach i ograniczeniach w działalności hotele mogły zacząć przyjmować gości dopiero od 8 maja br., przy zachowaniu 50-proc. limitu obłożenia. Z kolei od 26 czerwca br. mogą przyjmować gości do limitu 75 proc. zajętości pokoi. Statystyki Izby Gospodarczej Hotelarstwa Polskiego pokazują, że branża wciąż nie odrobiła wszystkich strat spowodowanych przez COVID-19. Tylko w czerwcu br. jej straty zostały oszacowane na co najmniej 0,5 mld zł. Ponad połowa hoteli odnotowała w czerwcu średnią frekwencję powyżej 40 proc., w tym 29 proc. – powyżej 50 proc. Z drugiej strony 20 proc. obiektów miało obłożenie poniżej 30 proc. Z ankiety przeprowadzonej przez IGHP wynika też, że goście hotelowi nadal podejmują decyzję o rezerwacji w ostatniej chwili.

innowacje.newseria.pl

Powstaje pierwsza polska stacja 5G. Urządzenie unikatowe na światową skalę pozwoli stworzyć sieć piątej generacji w całości made in Poland

Polski start-up buduje bazową sieć najnowszej generacji 5G. Efektem projektu Thorium Space ma być urządzenie nadawczo-odbiorcze dla sieci 5G pracujące kilka pasm wyżej niż dotąd wykorzystywane pasma. To pozwoli uzyskać przepustowość wielokrotnie wyższą niż obecnie. W unikatowym na światową skalę urządzeniu znajdą się aktywnie sterowane macierze antenowe, co pozwoli na inteligentne wykorzystanie zasobów sieci. Część radiowa urządzenia ma pracować w otwartym standardzie Open RAN, zatem można ją będzie integrować z dowolnymi operatorami i urządzeniami innych producentów. – Możemy zaoferować dowolną pełną sieć 5G i to sto procent made in Poland – zapewnia Paweł Rymaszewski, prezes Thorium Space.

– Projekt dotyczy hardware’u, czyli całej infrastruktury sprzętowej, która później ląduje na dachach i masztach. Są to tzw. radiounity, ale pracujące w pasmach milimetrowych. Dla porównania w tej chwili używamy pasma 2,7 GHz, za chwilę będzie 3,6 GHz, a urządzenia 5G są już na 28 GHz, czyli to jest kolejne parę pasm wyżej. To zwielokrotnia jeszcze przepustowość tego, co już jest teraz – tłumaczy w rozmowie z agencją informacyjną Newseria Innowacje Paweł Rymaszewski.

Thorium Space to innowacyjny start-up, który dotychczas był znany z nowatorskich rozwiązań dla przemysłu kosmicznego. Teraz polska firma buduje autorską technologię dla piątej generacji sieci komórkowych. W efekcie powstanie nowatorski na światową skalę moduł nadawczo-odbiorczy stacji bazowej (BTS), pracujący w zakresie fal milimetrowych (26–28 GHz) dla sieci 5G, zintegrowany z modułem anteny macierzowej o elektronicznie sterowanej wiązce.

W projekcie zostaną zastosowane unikatowe technologie. Aktywnie sterowane macierze antenowe pozwolą na inteligentne wykorzystanie zasobów sieci. Część radiowa urządzenia będzie pracować w otwartym standardzie Open RAN, dzięki czemu można ją integrować z dowolnymi operatorami czy urządzeniami innych producentów.

– Nasz projekt jest oparty na idei open RAN, czyli otwartej infrastruktury operatorskiej. To powoduje, że dokładając do niego urządzenia któregokolwiek operatora opartego na otwartej ideologii, można je ze sobą mieszać. Robimy sprzęt stricte telekomunikacyjny – budujemy wyłącznie radiounity, czyli to, co fizycznie nadaje i odbiera sygnały. Innowacją jest też wykorzystanie w pasmach milimetrowych śledzenia źródła sygnału – wskazuje prezes Thorium Space.

Wartość projektu autorskiej technologii dla piątej generacji sieci komórkowych wynosi ponad 13,6 mln zł, przy czym 10 mln zł pochodzi z dofinansowania Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Dzięki temu już w III kwartale 2023 roku może powstać pierwsza całkowicie polska sieć 5G. 

– Jeśli będzie licytacja na pasma, to na końcu są urządzenia, które muszą to zrobić i to są właśnie mikro-BTS-y, których sieć 5G wymaga w bardzo dużej liczbie. To w pełni nasze rozwiązanie, oparte na unikalnym na świecie chipsecie. Trwają już rozmowy z polskim podmiotem, żeby zaoferować cały system, czyli nie tylko nasze radiounity, lecz całe rozwiązanie, łącznie z oprogramowaniem zarządzającym. Możemy zaoferować dowolną pełną sieć 5G, sto procent made in Poland – przekonuje Paweł Rymaszewski.

Jak wskazuje, w tworzeniu urządzenia Thorium Space wykorzystało doświadczenie z branży kosmicznej. Większość anten macierzowych w pasmach milimetrowych jest ceramiczna, Polakom jako pierwszym udało się ją zbudować z materiałów organicznych.

– To 10-krotnie tańsza produkcja, która jest unikatowa na skalę światową. Do tej pory była tylko teoretycznie możliwa, a nam się udało udowodnić, że da się to zrobić i to działa. Rozwijamy ten projekt na podstawie tego, co wcześniej wypracowaliśmy pod branżę kosmiczną. Mamy podobne rozwiązanie jak Nokia i Huawei, ale bardziej elastyczne i trochę wyprzedzające czas – podkreśla ekspert.

Już w przyszłym roku ma powstać pierwsza demonstracyjna sieć, prawdopodobnie we Wrocławiu. Trwają już rozmowy z firmą, która będzie odpowiedzialna za oprogramowanie.

– Ten projekt jest dla nas bardzo ważny strategicznie, dlatego nie chcemy opóźnień. Mamy małą przewagę, którą chcemy wykorzystać – zaznacza Paweł Rymaszewski. – W przyszłości chcemy uzupełniać rynek makro naszymi mikro-BTS-ami, których trzeba najwięcej, bo sukcesem 5G będzie liczba małych antenek rozmieszczonych wszędzie. W Warszawie powinno ich być 30 tys.

Źródło: innowacje.newseria.pl